Get Adobe Flash player
Reklama 2
Ormondo
Reklama 4
LublinInspiruje
PL_portal

OBRAZKI ZE STRASBURGA (1)
Piswe nq frqncuskiej klqaiqturwe i to nozie zq,; we to prqzdwiizq ,encwqrniq:

Piszę na francuskiej klawiaturze i mówię Wam, że to prawdziwa męczarnia.

Wygląda ona tak:

AZERTYUIOP^$

QSDFGHJKLMů*

WXCVBN,;:!

Super, nie? (tego znaku zapytania to chyba minutę szukałem)
Mówi się, że w Indiach ludzie mają zwyczaj rozkładać przed cudzoziemcami ręcei mówić: „India – something must be different!" Tutaj można by powiedzieć: „La France – tout est different !" (wszystko jest inaczej).


Jednak, znalazłem coś ciekawego we francuskich obyczajach, czego inności nawet chyba poczatkowo nie doceniłem. Jeśli chodzi o ruch uliczny, to bardzo mi się spodobały znaki na tutejszych drogach jednokierunkowych: z jednej strony jest znak: „zakaz wjazdu" i tabliczka: „nie dotyczy rowerów", a z drugiej – tabliczka: „uwaga na rowery jadące pod prąd".
W Strasburgu rowerzyści mogą spokojnie jeździć prawie jak chcą. Prawda jest taka, że to miasto stworzone dla rowerów (po francusku: les vélos). Trzeba to przyznać strasburskim władzom miejskim, że o co jak o co, ale o rowerzystów to się troszczą. Od dróg rowerowych jest aż gęsto, a nie należy do rzadkości, że te drogi nawet skądś dokądś prowadzą – w przeciwieństwie do niektórych polskich miast, gdzie zaczynają się byle gdzie, a kończą 200 m dalej, też byle gdzie. Tutaj dróg rowerowych jest w sumie ponad 400 km i na ogół są połączone ze sobą tak, że tworzą jedną sieć. Wiele tutejszych chodników dzieli się na trzy pasy: jeden dla pieszych i dwa dla rowerzystów. Gdzie indziej pasy dla rowerów wydzielone są na jezdni – obowiązkowo w obu kierunkach, nawet jeśli dla samochodów droga jest tylko jednokierunkowa. Na niektórych ulicach są wydzielone specjalne pasy dla autobusów; ale rowerzystom też wolno po nich jeździć. Jeśli zaś na danej ulicy nie ma osobnej drogi dla rowerów, to można jechać po jezdni albo po chodniku – do wyboru. Ale to nie wszystko. Rowery można wozić w tramwaju (poza godzinami szczytu) za darmo. Trochę dużo stoi się na światłach, choć większość rowerzystów regularnie je olewa. Przejazdy przez jezdnie są oznakowane wyraźniej niż przejścia dla pieszych (biało-zielone pasy). W praktyce, nawet jeśli nie wynika to z przepisów o ruchu drogowym, to wszyscy – zarówno zmotoryzowani, jak i piesi – ustępują pierwszeństwa rowerzystom. „Les vélos sont rois" – rowery rządzą! Poza tym w mieście jest kilka wypożyczalni rowerów (Vélocations), strzeżonych parkingów dla rowerów (Véloparcs), a także niekomercyjny – działający na zasadzie stowarzyszenia – warsztat rowerowy (Vélostation). Jest tylko jeden problem, za to poważny: kradną. Dlatego większość ludzi jeździ tu na starych, pordzewiałych złomach, a jedyne, co mają nowe i solidne, to zapięcia do rowerów. Od czasu do czasu można też zobaczyć rowery przypięte niegdyś do słupa,po których została już tylko... rama (i zapięcie).
I neutralna informacja: Gdybyście dłużej chcieli być we Francji, to polecam do słuchania Radio Nostalgie – muzyka z lat 1950-'80. po angielsku (Beatles, Presley, Beach Boys, Bob Marley...) i po francusku (Charles Aznavour, Jacques Brel, Edith Piaf...). Poza tym standardowo – wiadomości (lokalne i krajowe, ale nic ze świata), prognoza pogody, konkursy i każdego ranka horoskop. Ciekawe jest: „lata 60. i 70." to po francusku: „les années soixante et soixante-dix" , ale jeśli ma się na myśli epoki w historii muzyki rozrywkowej, to mówi się: „les sixties et les seventies"

OBRAZKI ZE STRASBURGA (2)
Tym razem o zajęciu, które dla Francuzów jest, jak wiadomo, najważniejsze: o jedzeniu. Oczywiście wszyscy niby wiedzą, że Francuzi jedzą ślimaki. Ale kiedy w supermarkecie zobaczyłem ślimaki zapakowane w folię i ładnie ułożone , to jednak pomyślałem sobie: a jednak, oni naprawdę to jedzą! To są jednak wysublimowane dylematy medioeurokraty. A jak wygląda aprowizacja licznej "diaspory"akademickiej? Karol student IV roku, obecny na wymianie w Strasburgu tak to relacjonuje: Szukanie substytutów idzie mi chyba całkiem nieźle. Zresztą w tutejszych supermarketach jest to dosyć ułatwione. Przy najlichszych artykułach danego rodzaju umieszcza się specjalne etykietki z napisem „najtańsze", żeby można było jeszcze łatwiej znaleźć najtańszy substytut. Przy wejściu do innego sklepu znalazłem tabliczkę, na której było napisane wprost: „tu nie ma produktów wysokiej jakości; tu są produkty tanie". Nota bene to właśnie ten sklep, w którym robię zakupy. Nazywa się Mutant. Okazuje się, że zamiast kupować cały ser, można kupić jego tańszy substytut czyli ser tarty – pewnie to jakieś ścinki z fabryki, ale da się jakoś jeść. Bleu d'Auvergne 1 jest za to bardzo smacznym tańszym substytutem sera roquefort . Z tańszego substytutu odpestkowanych oliwek, jakim są oliwki z pestkami, ostatecznie zrezygnowałem – szkoda zębów. Tańszym substytutem porządnego wina są zlewki różnych win zmieszanych w jednej butelce; ale nawet to wydało mi się za drogie. Jedyny alkohol, na jaki mnie tu stać, to piwo Ottweiler Pils – 0,40 € / 0,5 l (tańsze od barszczu i do tego niezłe!). No, a najważniejszym z tańszych substytutów jest tańszy substytut chleba czyli słynna francuska bagietka. To takie dziwne pieczywo, które ma 70 cm długości; o siódmej rano, kiedy jest świeże, nie da się ukroić, bo jest miękkie jak wata; a parę godzin później, gdy sczerstwieje, też nie da się ukroić, chyba że piłą do drewna. Ale to i tak smaczniejsze od tutejszego chleba... Samodzielne gotowanie nie jest tu takie trudne. Można na przykład kupić półprodukt do robienia naleśników. Z dwóch paczek, które w sumie kosztują 1,68 €, można zrobić ponad 20 crêpes. Składa się to z mąki, jajek w proszku i soli, które fabrycznie są już wymieszane w odpowiednich proporcjach; wystarczy dodać mleka, tłuszczu, wymieszać i można smażyć. Uważam, że wyszły mi całkiem niezłe; trzeba było tylko uchylić kilka założeń – okazało się na przykład, że naleśniki wcale nie muszą być okrągłe... Jak do tego wszystkiego je się jeszcze jakieś tanie owoce (gruszki, marchewki...), to można przeżyć nie rujnując się i w miarę smacznie. Dzisiaj po raz pierwszy poszedłem do tzw. restauracji uniwersyteckiej (resto U4) czyli na stołówkę. Posiłek kosztuje 2,60 €; płaci się kartą czipową. Tradycyjny francuski obiad składa się z co najmniej czterech części: przystawek (hors d'oeuvre 5), dania głównego (plat principal 6), sera (fromage 7) i deseru (dessert 8); a do tego wszystkiego pije się, rzecz jasna, wino. Obiad na stołówce wygląda mniej więcej podobnie, ale nie zupełnie. Na przystawki jest jakaś tam surówka. Danie główne to może być mięso, ryba lub pizza. Ja zamówiłem to drugie; były to głównie ziemniaki, jarzyna i może 100 g ryby, która składała się głównie z sosu. Ser niby był, ale na słodko, więc od razu robił za deser. I maluśki jogurcik do tego. Do picia zamiast wina jest woda. Jak chce się pić co innego, to trzeba dopłacić; 0,33 l piwa kosztuje ok. 1,50 €. I jeszcze na koniec: nie zgadniecie, jak po francusku nazywa się maślanka. Otóż – według napisu na kartonie – jest to (nazwa w liternictwie orientu) , bo tutaj uważa się maślankę za napój typowo arabski. Pod spodem dopisane jest po francusku, jakby dla ostrzeżenia: „sfermentowane mleko."
A jeśli chodzi o zakupy, to najlepiej (tzn. najtaniej) robi się je w Niemczech. W niemieckim Lidlu niektóre artykuły są zdecydowanie tańsze niż we francuskich sklepach. Dzień 11 listopada, który dla nas jest Świętem Niepodległości, a dla Francuzów – Świętem Zawieszenia Broni, w Strasburgu można by nazwać Świętem Zakupów. Wszystko dlatego, że Niemcy tego dnia nie świętują (ciekawe dlaczego?), więc tamtejsze sklepy są otwarte jak zwykle. Tego dnia, droga do Kehl to wielki korek zaczynający się w Strasburgu. Wszyscy ruszaja obchodzić rocznicę zwycięstwa nad swoimi sąsiadami, robiąc zakupy w ich supermarketach. "Napływowi" zresztą też. I chyba po niemieckiej stronie jest taniej i lepiej bo wielu europosłów przybywających niczym "nomadowie współczesnej i zjednoczonej Europy" na comiesięczne sesje plenarne Parlamentu UE, zatrzymują się kilkanaście kilometrów za Strasburgiem, już w niemieckich pensjonatach i hotelikach, skąd sprawnie dojeżdzają do miejsca wytężonej pracy.

OBRAZKI ZE STRASBURGA (3)
Dzięki Jiżemu - asystentowi czeskiego europosła i osiadłego tu od dawna, wiem że tutejszy formalizm i biurokracja jest tylko trochę gorsza, niż Kafka mógł sobie wyobrazić. Na początku bez osoby, która pomoże - ani rusz.
Info: URZĄD Strasburg
godziny otwarcia: 12:00 – 13:30
z półtoragodzinną przerwą na obiad
w week-endy (sobota – poniedziałek) nieczynne
Mniej więcej tak, jak powyżej, mogłyby wyglądać tabliczki na drzwiach wielu tutejszych urzędów i instytucji, gdyby tylko francuskim urzędnikom chciało się takie tabliczki wywieszać. Ale ponieważ z reguły bym im sie nie chciało - to nie wywieszają, bo nie ma stresu; trzeba tylko liczyć na łut szczęścia, że akurat się trafi na moment, gdy ktoś w nagłym przypływie służbowej gorliwości przyszedł do pracy. A jeżeli już je nawet wywieszają, to w środku, więc można je zobaczyć tylko w godzinach otwarcia. Sprytne, nie? Z tym wydłużonym „week-endem" (po angielsku powinno się pisać razem, ale Francuzi wolą pisać z kreską; może tak jest bardziej po francusku?) to może trochę przesadziłem, ale na przykład banki naprawdę są zamknięte w poniedziałki.
Zresztą wielonarodowy parlament w Strasburgu daje tu wyborny przykład - pracuje raptem kilka dni w miesiącu, a późnej jest nieczynny do następnej sesji, dając co najwyżej zatrudnienie ochroniarzom, ekipom remontowym i konserwatorom powierzchni płaskich. Najważniejsze, co trzeba wiedzieć o Francuzach, a o francuskich urzędnikach i urzędniczkach w szczególności, to to, że nigdzie im się nie śpieszy. W ich ruchach nie zauważylibyście ani odrobiny nerwowości czy niecierpliwości; wszystko robią spokojnie, bezstresowo i nigdy nikogo nie poganiają. Po prostu mają dużo czasu. Dzięki temu kolejki są odpowiednio długie, stosownie do wagi sprawy, którą należy załatwić, a do tego ciągle się powiększają.
Ostatnio do Parlamentu przyjechała grupa studentów Politechniki Wrocławskiej z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem, by promować utworzenie w ich mieście Europejskiego Instytutu Technologicznego. Aby wejść do Parlamentu, trzeba mieć specjalne zaproszenie od któregoś z posłów, następnie takiej osobie wyrabia się identyfikator. Relacjonujący to zdarzenie asystent MEP-a miał tylko odebrać identyfikatory i wprowadzić wszystkich gości. Gdy zapytał pracowników ochrony, czy wszystko jest gotowe na przyjazd grupy z Polski, okazało się, że nic nikomu na ten temat nie wiadomo. Całe szczęście, że po wnikliwszych poszukiwaniach, w które zaangażowało się kilkanaście osób, udało się odnaleźć identyfikatory. Były pod nazwiskiem posła, ale... z Włoch. Dlaczego? Na to pytanie nikt nie potrafił odpowiedzieć.
Inną ciekawostką z praktycznej obsługi study-pressów było to, że o ile jako indywidualni dziennikarze (nawet w dużym zagęszczeniu) bardzo sprawnie są wyposażani w niezbędne identyfikatory i wprowadzanym odrębnym wejściem - to już oficjalna grupa medialna musi odstać swoje w kolejce np. pośród walijskich farmerów też pałających chęcią zajrzenia w "trzewia" Wspólnot Europejskich.

  •  PATRONATY
    PATRONATY
  • Nie tylko z NBP
    Nie tylko z NBP
  • Z Parlamentu
    Z Parlamentu
  • AFISZ kultury
    AFISZ kultury
  • ZAPROSILI NAS
    ZAPROSILI NAS
  • Liderzy Gospodarki
    Liderzy Gospodarki