Prawie wszystkim wydawało się, że po długich i trudnych negocjacjach liderzy polityczni krajów Unii Europejskiej ustalili wspólny unijny budżet. Polska wg zapowiedzi miała dostać z niego blisko 106 mld euro, w tym ponad 72 mld na politykę spójności. Mainstrimowe massmedia i niektórzy niecierpliwi politycy odtrąbili wielki sukces rządu. Czy aby na pewno był to już czas na ogłaszanie fiesty i opracowywanie trasy „krajoznawczo-proszalnej” obejmującej spotkania w najbardziej wykluczonych obszarach?

Pewna część komentarotów i polityków oraz naukowców (ale stanowiąca znaczącą mniejszość) podnosiła , że na radość jest jeszcze trochę za wcześnie. Negocjacje w sprawie unijnego budżetu dopiero co wkroczyły w decydującą fazę - musi on bowiem zostać zaakceptowany przez eurodeputowanych, czyli Parlament Europejski. Jeszcze kilka lat temu mogło mieć zastosowanie arabskie powiedzenie o karawanie na pustyni.

(Nie)stety obecnie PE upodmiotowił się w ten sposób, że może skutecznie się „postawić” Komisji Europejskie w tej kwestii. Liderzy zaś czterech największych partii w Parlamencie Europejskim we wspólnym oświadczeniu oznajmili, że są zdumieni zgodą przywódców Unii Europejskiej na budżet, który doprowadzi do deficytu strukturalnego w Europie. Ich zdaniem sposób rozdziału pieniędzy w latach 2014 - 2020 nie będzie w stanie pobudzić ożywienia gospodarczego, co doprowadzi do jeszcze większego kryzysu na starym kontynencie – a trzeba pamiętać, że inwestycje we wzrost gospodarczy i tworzenie nowych miejsc pracy były najważniejszymi priorytetami parlamentu na nową perspektywę budżetową. Obawy o losy budżetu uprawdopodobniały opinie, że europosłowie coraz częściej głośniej mówią, że nie są tylko maszynką do głosowania.

Tym razem nie wątpliwie pokazali swoją mocną pozycję, zwłaszcza, że debata ta toczy się właściwie na rok przed końcem 5 letniej kadencji PE, a więc tuż przed nową kampanią wyborczą – a to na pewno będzie mieć swoje wielorakie konsekwencje. Nawet gdyby po stronie wydatków ów budżet przeszedł to Polska z negocjacji o podział unijnych środków wyszła nie całkiem zwycięsko. W latach 2014–2020 „mieliśmy dostać” w sumie 105,8 mld. euro, z czego na 72,9 mld. euro na politykę spójności. Ze Wspólnej Polityki Rolnej otrzymamy 28,5 mld. euro. Stalibyśmy się więc w tej perspektywie największym beneficjentem UE. Po latach starań lub markowania działań dało się wynegocjować wydłużony okres rozliczenia projektów unijnych, przywrócono większy procentowy udział dotacji w projektach, kwalifikowalność wydatków VAT przy inwestycjach samorządowych.

 

Z drugiej strony ten projekt narzucał większe rygory przy wydatkowaniu dotacji, większy nacisk kładziony na uzasadnienie planowanej inwestycji – i w Polsce i w Europie znajdziemy bowiem wiele inwestycji zrealizowanych z ogromnym rozmachem, na które poszły miliony euro, a które w efekcie zamiast być kołem napędowym rozwoju generują tylko koszty. Koniec więc z marnotrawieniem wspólnych pieniędzy w nowej wersji budżetu może zaś stać się motywem bardzo widocznym. Efektywność nowych przedsięwzięć też musi się podnieść, większe zintegrowanie działań. Szansę na duże dotacje w nowej perspektywie winny mieć te projekty, które wykażą współdziałanie w obrębie branży czy porozumienie kilku samorządów.

Programy unijne staną się wielosektorowe. Wnioskodawcy będą też musieli liczyć się z większym nadzorem ze strony instytucji monitorujących – co już można było odczuć w końcówce mijającej perspektywy finansowej. Wydatkowanie unijnych pieniędzy ma być w najbliższych latach bardziej przemyślane, a co za tym idzie efektywne.

 

Wielu niewątpliwie postrzegać będzie te obostrzenia jako hamulec rozwoju. Najbliższy okres to ostatnia tak korzystna dla Polski perspektywa. Warto więc pieniądze wykorzystać na inwestycje naprawdę potrzebne i perspektywiczne.