Warto być odważnym - rozmowa z Anną Gołąb i Danielem Piczułą, właścicielami garmażerki

Anna: Pomysł na SMAQ powstał pewnego słonecznego letniego wieczoru 2011 roku, kiedy razem z Danielem i moim tatą rozmawialiśmy o naszych planach na przyszłość. Daniel był wówczas managerem Piwiarni Warki, a ja pracowałam dorywczo jako hostessa. Postanowiliśmy wtedy otworzyć coś własnego, żeby pracować na własny rachunek. Wybór padł na garmażerkę - bo restauracja na początek to za dużo, a chcieliśmy, żeby był to biznes związany z gastronomią. I tak się zaczęło - snucie planów i szukanie lokalu. Lokal znaleźliśmy szybko, potrzebne były pieniądze i biznesplan. Zapisałam się na szkolenie w Fundacji OIC Poland, gdzie miałam szansę na dofinansowanie z unijnych pieniędzy (40 tys.).

Zdecydowaliśmy, że to właśnie ja pójdę na szkolenie i będę się ubiegała o pomoc, bo preferowane były wówczas kobiety, najlepiej do 24 roku życia (i najlepiej z terenów wiejskich, ale takich było mało). Chodziłam w weekendy na ośmiogodzinne szkolenia, które miały przygotować mnie do napisania biznesplanu. Taki biznesplan stworzyliśmy. Następnie został poddany ocenie i nie zakwalifikowałam się do dofinansowania, gdyż uznano go za „przekalkulowany". Może zbyt wiele chcieliśmy osiągnąć w zbyt krótkim czasie, biorąc po uwagę, że byłaby to moja pierwsza działalność gospodarcza.. Nie wiem.. Nie uwierzyli w nas.W takiej sytuacji łatwo o zwątpienie, co Was zmotywowało do dalszego działania?Daniel: Mieliśmy wówczas dwa wyjścia - zrezygnować z planów albo próbować bez dofinansowania. Wybór był oczywisty, ale wiązał się ze zdobyciem pieniędzy, które były nam niezbędne, żeby ruszyć, w jakiś inny sposób. I tak z pomocą rodziców, bez unijnych pieniędzy udało się zacząć. Start był najtrudniejszy. Przebrnęliśmy przez projekt technologiczny, kontrolę pożarową, sanepid (sprostanie wymaganiom sanepidu często graniczy z cudem), zatrudnienie załogi i szkolenie pracowników. Ruszyliśmy dokładnie 17 lutego, wtedy lokal odwiedziła rodzina, najbliżsi przyjaciele. W weekend garmażerka była otwarta dla wszystkich i każdy mógł za darmo spróbować wielu produktów. Przez pierwsze 2 tyg. obowiązywał rabat 20% dla wszystkich klientów, w tym czasie wielu z nich dostało zniżki 10%, które nadal uznajemy, bo są to nasi stali bywalcy.Czy możecie dać jakąś wskazówkę młodym przedsiębiorcom?Ania: Pełne zaangażowania i podejście na poważnie. To podstawa. Ciekawa jestem, ile z tych firm, które ruszyły się dzięki dofinansowaniu, funkcjonuje nadal. Pewnie niewiele, bo większość ludzi na szkoleniu mówiło, że zależy im na tych pieniądzach, żeby zakupić rzeczy ruchome (typu samochód, laptop itp.), a po dwóch latach „prowadzenia" działalności zamknąć ją i cieszyć się tym, co po niej zostało. My od początku podchodziliśmy do tego na poważnie, chcieliśmy za wszelka cenę rozkręcić biznes, który nie tylko da prace innym ludziom, ale pozwoli nam się utrzymać i nie bać się przyszłości pod kątem finansowym. Nie zniechęcaliśmy się jak coś szło nie tak, bo nie zawsze było łatwo. A nawet często było bardzo ciężko. Samo przygotowanie lokalu kosztowało nas wiele wysiłku, bo zależało nam również na ładnym wystroju. Chcieliśmy stworzyć miejsce, gdzie będzie się przyjemnie robiło zakupy i jadło. Miało być „jak u mamy w domu" - w końcu wielu przyjezdnym studentom tego brakowało. Ileż można jeść kebaby, prawda?Daniel: Dodam jeszcze, że moim zdaniem młodzi przedsiębiorcy powinni przede wszystkim być otwarci - otwarci na nowe propozycje, na klientów i ich potrzeby, na zmieniający się rynek, na rozwój. To podstawa. Zaszufladkowanie się i trzymanie raz ustalonego biznes planu to marna szansa na powodzenie. Trzeba być odważnym, próbować nowych rzeczy. Gdybyśmy trzymali się kurczowo pierwszego pomysłu i postępowali ścisłe według niego – pewnie już nie byłoby nas na rynku. Często pomysły rozmijają się z rzeczywistością. Wszystko zmienia się w praktyce, trzeba umieć dostosować się do aktualnej sytuacji i nie stać w miejscu. Właśnie planujemy otworzyć drugi punkt. Jesteśmy na etapie podpisywania umowy i mamy wiele innych planów, o których na razie wolimy nie mówić, żeby nie zapeszyć. rozm. Aleksandra Biszczad